poniedziałek, 29 października 2012

Surowy poniedziałek, cz. I


Właśnie mija mój pierwszy surowy dzień w życiu. Jak wrażenia? Normalnie! Nie mam specjalnej ochoty na normalne jedzenie oprócz ciastek orzechowych, które upiekłam wczoraj i czają się w kuchni pod przykryciem. Nie chodziłam głodna, a wręcz przeciwnie, czasem czułam się przejedzona ilością spożytego przez siebie jedzenia. Nie zmarzłam, nie osłabłam, czuję się całkiem nieźle :) Do tej pory, gdy chciałam coś zjeść, robiłam sobie kanapkę z jakąś pastą i masą warzyw, a teraz miałam pod ręką owoce, a zazwyczaj mi się nie chciało, bo ciągnęło mnie do pieczywa... A dzisiaj bajka, móc cieszyć się słodkością jabłka bez presji, że fajniej byłoby zjeść jakąś bułę z kotletem sojowym... Przez to, że narzuciłam sobie dzisiaj taki sposób jedzenia, nie miałam wcale ochoty na nic przetworzonego, chociaż moja kuchnia pełna jest takich produktów... Bardzo mnie to cieszy, i rokuje dobrze na przyszłość. Czuję się zafascynowana surowym od pewnego czasu, świeżymi sokami i chrupkimi warzywami, owoce nigdy nie wydawały mi się tak słodkie i soczyste, zwykłe jedzenie wydaje się takie ciężkie i zbędne...
Narasta we mnie zmiana. Nie wiem na ile to jest trwałe, a na ile powodowane ostatnimi wydarzeniami. A były one dla mnie dość nieciekawe. Po dwóch miesiącach ciągłego imprezowania, przespaniu chyba kilku tygodni na kacu, przeżyciu kilku rozczarowań na różnych polach, również przez ludzi,  i straceniu kontroli nad swoim życiem dotknął mnie w końcu boży palec i podczas jednej z imprez, okropnych zresztą, ukradli mi portfel ze wszystkimi dokumentami. Pogonie, kłótnie z barmanami, latanie po komisariatach, urzędach, składanie zeznań, spotykanie znajomych których wcale nie chciało się spotykać... Wszystko się posypało. Od paru dni jestem właściwie bez pieniędzy, muszę pożyczać od Justyny, bo do bankomatu przecież nie pójdę a rodzina w Malborku, moje plany podróżnicze spełzły na panewce, bo przecież nie mam dowodu, podróżuję rowerem albo na gapę i jestem zmuszona siedzieć w domu. Do tego kilka dni temu właściwie z dupy ogarnął mnie szał zakupowy, nie wiem skąd, i nawet na koncie świecą pustki. Tak właśnie na to spojrzałam, palec boży. Wierzę, że jeśli człowiek za bardzo zagalopuje się w swoim życiu i znajdzie się tam, gdzie nigdy nie chciał być, Bóg zzsyła mu takie okoliczności i doświadczenia, że będzie zmuszony zastanowić się jeszcze raz. I nie ma od tego ucieczki. I to boli.
Ale zdarza się też, że gdy znajdziesz się w końcu w punkcie, z którego teoretycznie nie ma żadnego wyjścia, i nie możesz spaść już na samo dno, bo pukasz od samego spodu, ktoś zapala światło. I zaczynasz w KOŃCU widzieć. Ja chyba zobaczyłam. Tak naprawdę to czuję się, jakbym doznała boskiego olśnienia. Wypaliłam swojego ostatniego w życiu papierosa w piątek, nie piję, staram się więcej czytać, jeśli gdzieś wychodzę to na jakiś ciekawy warsztat lub wykład poświęcony samorozwojowi, czasem na medytacje,  piszę dziennik swoich emocji, staram się kochać wszystko i wszystkich, nawet tych którzy nie pokochają nigdy mnie... i siebie przede wszystkim. Już zanim to wszystko się wydarzyło, zastanawiałam się nad surową dietą, ale wydaje mi się, że te myśli pojawiły się jako podwaliny, fundamenty pod to co się stało, żebym nie przeżyła takiego szoku. Chyba nie żałuję. Nie lubię zazwyczaj się zwierzać publicznie, właściwie rzadko opowiadam też o swoich emocjach i przemyśleniach innym ludziom, znajomym czy przyjaciołom... Ale ten surowy poniedziałek nie wziął się znikąd, dlatego czułam potrzebę jakoś się uzewnętrznić... Może kogoś to zainteresuje.

Ale co zjadłam podczas pierwszego surowego poniedziałku?


 Na przykład na śniadanie sałatkę z rukoli, botwiny, dyni, pora, oliwy, a to wszystko posypane pestkami dyni i ziarnami czarnuszki. Bajeczna!


A do tego smoothie z banana, dwóch mandarynek i jabłka, plus szklanka wody


Jabłko zjedzone gdzieś po 11, mandarynki o 14

Do tego garść suszonych owoców z orzechami plus banan

A na obiad witariańskie tabouleh z rozdrobnionego niedużego kalafiora, pomidorów, oliwek, świeżej natki, bazylii i koperku, polane oliwą , doprawione pieprzem i gruboziarnistą solą morską. Dzięki, Ewcia! :*

Do tego kilka szklanek wody i jedno jabłko, które zjadłam właściwie dla smaku, niż dlatego, że byłam głodna. Ogólnie czuję, że zjadłam za dużo i czuję się trochę ciężko... Wydaje mi się, że tego kalafiora było po prostu za dużo. Ale nie mogłam go sobie odmówić, taki był pyszny po prostu *_*
Ogólnie wrażenia pozytywne, dużo mniej czasu spędzonego w kuchni, a tak samo pysznie.  Trochę się boję kompletnego raw, ale czuję, że zwykły weganizm to za mało... Dlatego krok po kroku, będę zmierzać w stronę surowego :) Jeśli mi się nie uda, na pewno wrócę do swojego starego zwyczaju picia co najmniej jednego smoothie dziennie, świetna sprawa.
Buziaki i do jutra :*

9 komentarzy:

  1. surowy kalafior :/ ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. surowy kalafior jest super. chrupiący i pikantny, zupełnie inny smak niż gotowany.

      Usuń
  2. Hm, chyba nie dałabym rady przestawić się na 100% raw, ale warto, żeby witariańskie dania były integralną częścią diety wegańskiej.
    Ty mówisz na to "boski palec", ja bym to nazwała "poruszeniem zastałych trybików w mózgu przez zbiegi okoliczności". Doświadczyłam parę również parę razy. :) Popieram Cię w Twoim przestaniu palenia i picia (ja wypiję lampkę dobrego wina raz na pół roku i mam dosyć) i samorozwoju. Tak trzymać!

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałabym kiedyś zrobić sobie Raw Tydzień, tak z ciekawości. Chyba jednak poczekam z tym do lata - padłabym teraz bez kaszy na śniadanie.
    Jak źle się w życiu dzieje, to łatwiej się zmotywować do pozytywnych zmian. Trzymam kciuki :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Wiesz, wydaje mi sie, ze to tylko takie wrazenie, ze ciezko w zime na samym surowym... Mysle wrecz, ze to miesna propaganda ;)
      Ja sobie chyba niedlugo zrobie raw tydzien, bardzo mnie to ciekawi jak dlugo bede w stanie wytrzymac smakowo bez smazonego :p

      Usuń
  4. Pyszna sałatka nawet bez oliwy i oliwek bo jestem teraz na oczyszczaniu tylko na warzywach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powodzenia ;)
      Tez mysle ze oliwa nie byla konieczna, ale to taka znikoma ilosc, ze chyba nie zaszkodzi ;)

      Usuń
    2. zamiast oliwy moze byc tez jakis sosik z awokado! :]

      Usuń