poniedziałek, 29 października 2012

Surowy poniedziałek, cz. I


Właśnie mija mój pierwszy surowy dzień w życiu. Jak wrażenia? Normalnie! Nie mam specjalnej ochoty na normalne jedzenie oprócz ciastek orzechowych, które upiekłam wczoraj i czają się w kuchni pod przykryciem. Nie chodziłam głodna, a wręcz przeciwnie, czasem czułam się przejedzona ilością spożytego przez siebie jedzenia. Nie zmarzłam, nie osłabłam, czuję się całkiem nieźle :) Do tej pory, gdy chciałam coś zjeść, robiłam sobie kanapkę z jakąś pastą i masą warzyw, a teraz miałam pod ręką owoce, a zazwyczaj mi się nie chciało, bo ciągnęło mnie do pieczywa... A dzisiaj bajka, móc cieszyć się słodkością jabłka bez presji, że fajniej byłoby zjeść jakąś bułę z kotletem sojowym... Przez to, że narzuciłam sobie dzisiaj taki sposób jedzenia, nie miałam wcale ochoty na nic przetworzonego, chociaż moja kuchnia pełna jest takich produktów... Bardzo mnie to cieszy, i rokuje dobrze na przyszłość. Czuję się zafascynowana surowym od pewnego czasu, świeżymi sokami i chrupkimi warzywami, owoce nigdy nie wydawały mi się tak słodkie i soczyste, zwykłe jedzenie wydaje się takie ciężkie i zbędne...
Narasta we mnie zmiana. Nie wiem na ile to jest trwałe, a na ile powodowane ostatnimi wydarzeniami. A były one dla mnie dość nieciekawe. Po dwóch miesiącach ciągłego imprezowania, przespaniu chyba kilku tygodni na kacu, przeżyciu kilku rozczarowań na różnych polach, również przez ludzi,  i straceniu kontroli nad swoim życiem dotknął mnie w końcu boży palec i podczas jednej z imprez, okropnych zresztą, ukradli mi portfel ze wszystkimi dokumentami. Pogonie, kłótnie z barmanami, latanie po komisariatach, urzędach, składanie zeznań, spotykanie znajomych których wcale nie chciało się spotykać... Wszystko się posypało. Od paru dni jestem właściwie bez pieniędzy, muszę pożyczać od Justyny, bo do bankomatu przecież nie pójdę a rodzina w Malborku, moje plany podróżnicze spełzły na panewce, bo przecież nie mam dowodu, podróżuję rowerem albo na gapę i jestem zmuszona siedzieć w domu. Do tego kilka dni temu właściwie z dupy ogarnął mnie szał zakupowy, nie wiem skąd, i nawet na koncie świecą pustki. Tak właśnie na to spojrzałam, palec boży. Wierzę, że jeśli człowiek za bardzo zagalopuje się w swoim życiu i znajdzie się tam, gdzie nigdy nie chciał być, Bóg zzsyła mu takie okoliczności i doświadczenia, że będzie zmuszony zastanowić się jeszcze raz. I nie ma od tego ucieczki. I to boli.
Ale zdarza się też, że gdy znajdziesz się w końcu w punkcie, z którego teoretycznie nie ma żadnego wyjścia, i nie możesz spaść już na samo dno, bo pukasz od samego spodu, ktoś zapala światło. I zaczynasz w KOŃCU widzieć. Ja chyba zobaczyłam. Tak naprawdę to czuję się, jakbym doznała boskiego olśnienia. Wypaliłam swojego ostatniego w życiu papierosa w piątek, nie piję, staram się więcej czytać, jeśli gdzieś wychodzę to na jakiś ciekawy warsztat lub wykład poświęcony samorozwojowi, czasem na medytacje,  piszę dziennik swoich emocji, staram się kochać wszystko i wszystkich, nawet tych którzy nie pokochają nigdy mnie... i siebie przede wszystkim. Już zanim to wszystko się wydarzyło, zastanawiałam się nad surową dietą, ale wydaje mi się, że te myśli pojawiły się jako podwaliny, fundamenty pod to co się stało, żebym nie przeżyła takiego szoku. Chyba nie żałuję. Nie lubię zazwyczaj się zwierzać publicznie, właściwie rzadko opowiadam też o swoich emocjach i przemyśleniach innym ludziom, znajomym czy przyjaciołom... Ale ten surowy poniedziałek nie wziął się znikąd, dlatego czułam potrzebę jakoś się uzewnętrznić... Może kogoś to zainteresuje.

Ale co zjadłam podczas pierwszego surowego poniedziałku?


 Na przykład na śniadanie sałatkę z rukoli, botwiny, dyni, pora, oliwy, a to wszystko posypane pestkami dyni i ziarnami czarnuszki. Bajeczna!


A do tego smoothie z banana, dwóch mandarynek i jabłka, plus szklanka wody


Jabłko zjedzone gdzieś po 11, mandarynki o 14

Do tego garść suszonych owoców z orzechami plus banan

A na obiad witariańskie tabouleh z rozdrobnionego niedużego kalafiora, pomidorów, oliwek, świeżej natki, bazylii i koperku, polane oliwą , doprawione pieprzem i gruboziarnistą solą morską. Dzięki, Ewcia! :*

Do tego kilka szklanek wody i jedno jabłko, które zjadłam właściwie dla smaku, niż dlatego, że byłam głodna. Ogólnie czuję, że zjadłam za dużo i czuję się trochę ciężko... Wydaje mi się, że tego kalafiora było po prostu za dużo. Ale nie mogłam go sobie odmówić, taki był pyszny po prostu *_*
Ogólnie wrażenia pozytywne, dużo mniej czasu spędzonego w kuchni, a tak samo pysznie.  Trochę się boję kompletnego raw, ale czuję, że zwykły weganizm to za mało... Dlatego krok po kroku, będę zmierzać w stronę surowego :) Jeśli mi się nie uda, na pewno wrócę do swojego starego zwyczaju picia co najmniej jednego smoothie dziennie, świetna sprawa.
Buziaki i do jutra :*

niedziela, 28 października 2012

Tapenada z zielonych oliwek


Dzisiaj miała być sałatka, ale we względu na złe zdjęcia które dzisiaj wyszły, trzeba je będzie zrobić jutro. A jutro zaczynam cykl surowych poniedziałków! W każdy poniedziałek będę wrzucać zdjęcia tego co zjadłam i garść przemyśleń o diecie, życiu i moich wyborach. A ostatnio trochę ich dokonałam. Zainspirowana wspomnieniami Vampyrei na temat witarianizmu, mocno poruszona tekstami i miłością Ewci, zmuszona do myślenia przez Pepsi Eliot i powalona pięknem potraw Surowego Szefa, postanowiłam, że powoli będę przechodzić na witarianizm i zostanę SUROJADEM :)
Dużo na ten temat myślałam, i doszłam do wniosku, że to najlepsze, co mogę dla siebie zrobić. Ciągnie mnie do raw, coraz rzadziej mam ochotę na smażone, pieczone i przetworzone rzeczy, a coraz bardziej smakują mi surowe warzywa lekko tylko skropione oliwą, zamiast ochoty na czekoladę albo chipsy, zjadłabym surowe mango lub ananasa. Jedząc jabłko lub jakikolwiek inny owoc, lub czując chrupkość rukoli w zębach, czuję przepływające przeze mnie życie i energię, siłę i lekkość, niesamowite będzie jeść TYLKO TAKIE jedzenie.
Dlatego od jutra każdy poniedziałek będzie dniem surowym i z czasem zamierzam zwiększać ilość surowych dni w moim jadłospisie, aż do całkowitego wyeliminowania przetworzonej żywności. Mam w domu jeszcze trochę ziaren, kasz, makaronów, ryżu i kotletów sojowych, chcę to zjeść zanim przejdę na raw food. Może z czasem stwierdzę, że nie muszę tego zjadać tylko mogę oddać potrzebującym. Na razie ja też jestem potrzebująca i nie mogę sobie pozwolić na ekscesy xD
Ale czuję w sobie jakiś zew powrotu do rzeczy prostych i naturalnych... Rozwinę ten temat jutro.
Zastanawiam się, czy jeśli zrobiłam dzisiaj sałatkę, to jutrzejszego ranka będzie spełniać wymogi raw? Niby surowa, ale czy świeża? No zjeść ją muszę, bo przecież nie wyrzucę...
A dzisiaj tapenada z zielonych oliwek, francuska pasta prosto z Prowansji. Robię ją dosyć często, ale najczęściej z czarnych oliwek i z ostrą papryczką. W takim wydaniu jadłam ją pierwszy raz, i, moi drodzy, ci którzy uwielbiają oliwki, pokochają jak tak jak ja! Jeśli znajdę we Wrocławiu surowe kapary, to będę ją robić w wersji raw :)))


Na średni słoik pasty potrzebujemy :
  • szklanka oliwek zielonych
  • łyżka kaparów
  • 1/3 szklanki oliwy
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 1 ząbek czosnku
  • sól i pieprz

Sprawa jest prosta : wszystko wrzucamy do blendera, mielimy i przenosimy do słoika. Najlepsza dzień później. Możemy zalać oliwą, żeby dłużej zachowała świeżość, ponoć i tak może stać długo. U mnie nigdy tapenady długo nie stoją, bo po prostu je uwielbiam i mogę wyjadać je łyżeczką. Najlepsze na opieczonej bagietce, ja miałam pod ręką akurat podpieczone bułki ;)


Podane z prostą sałatką z pomidora, rukoli, bazylii, tymianku i słonecznika razem z koktajlem z egzotycznych owoców :)

sobota, 27 października 2012

Lekko indyjskie pierogi z soczewicą z dipem ziołowym


Pierogi z soczewicą lekko pachnące Indiami w dwóch wersjach : z garnka i z piekarnika z dipem ziołowym na bazie śmietany słonecznikowej. Mi bardziej smakowały gotowane, ale wydaje mi się, że po prostu te pieczone za długo trzymałam w piekarniku :) Chociaż wczorajszego dnia tuż po wyjęciu ich z pieca, gdy tylko lekko ostygły, zjadłam ich chyba z 10, a dzisiaj prawie 20... Boli mnie brzuch z przejedzenia i już czuję, jak obrastam w tłuszcz, ale były takie dobre :D
Ostatnie pierogi lepiłam rok temu, i było to coś na kształt samos, były to też pierwsze pierogi w moim życiu ;D I nie wiem czemu, ale wspominam niefajnie tamten dzień, po prostu lepienie pierogów wydawało mi się absolutnie beznadziejne. A przy tych było bajecznie, mogłabym tak cały dzień stać przy kuchni i lepić pierogi, może to kwestia przepisu na ciasto, które wzięłam od Badylarni, niesamowicie przyjemnie się je wyrabia i ugniata w rękach. Jak życie was nie rozpieszcza, polecam lepienie pierogów! W listopadzie na bank pojawią się ruskie i z kapustą i grzybami, a być może i z warzywami na wzór tych Greenwayowskich.


 Na nadzienie dla około 40 do 50 niedużych pierogów :
  • Szklanka czerwonej soczewicy
  • 1 nieduża cebula
  • 1 ząbek czosnku
  • Pół łyżeczki curry
  • Pół łyżeczki garam masali
  • Pół łyżeczki soli
  • Pół łyżeczki kolendry
  • Pół łyżeczki papryki słodkiej

 Ciasto ( przepis od Badylarni ) :
  • 2 szklanki mąki
  • 8 łyżek oleju
  • Duża szczypta soli
  • Trochę wody

Płuczemy soczewicę w wodzie i gotujemy we wrzątku do miękkości, jak się ugotuje to odcedzamy i odkładamy na bok ( uważamy, żeby nie rozgotować ). W międzyczasie zagniatamy ciasto na pierogi : do dużej miski wsypujemy mąkę, robimy w niej dołek i wlewamy olej, trochę ciepłej wody, wsypujemy sól. Nie wiem, dlaczego trzeba robić dołek, ale w moim przypadku inne metody nie zadziały. Ta naprawdę działa i polecam się jej stosować. Zagniatamy elastyczne ciasto, odkładamy. Siekamy drobno cebulę i podsmażamy razem z wyciśniętym przez praskę czosnek. Jeśli w międzyczasie soczewica się ugotowała, to do odcedzonej już dodajemy cebulę i czosnek z patelni. Cała masa będzie bardzo gorąca, więc musimy trochę odczekać, ja w międzyczasie robiłam sałatkę. Jak już ostygnie, dodajemy przyprawy i wyrabiamy ręką, próbujemy czy nam odpowiada smak, a jeśli tak, to cóż,  rozwałkowujemy cieniutko ciasto, im cieńsze tym lepsze, zwróćcie na to uwagę. Wycinamy szklanką koła i nakładamy łyżeczką farsz. I teraz dwie opcje : albo gotujemy je w osolonej wodzie tak długo, aż zaczną "ruszać się" w garnku ( wiem, że to głupio brzmi, ale nieugotowane będą spoczywać na dnie, a jak będą już w sam raz, to zaczną latać po garnku), albo pieczemy je w piekarniku nagrzanym do 200 stopni przez 20 minut. Wczoraj je zjadłam w ten sposób :
Gotowane z sałatką z marchewką i ananasem i niemieckimi ogórkami, które nie wiem właściwie czym do końca są, bo nie są ani kiszone, ani konserwowe, dziwaczne, szwabskie wynalazki

A tak z piekarnika :



Z najprostszą, moją ulubioną sałatką z pomidorów, cebuli i szczypiorku, oraz z najnowszym, niesamowitym odkryciem z którego składa się : rukola, botwina , por, pierwszy raz w życiu jedzona dynia  ( naprawdę ) i pestek dyni plus oliwa. Jutro na blogu! Do tego dip ziołowy na bazie śmietany słonecznikowej :

Dip słonecznikowo-ziołowy :
  •  Pół szklanki słonecznika
  • 1 łyżka oleju
  • 1 łyżeczka soku z cytryny
  • 10 listków bazylii
  • Kilka gałązek tymianku
  • Łyżka posiekanego drobno szczypiorku
  • Łyżka posiekanego koperku
  • Sól i pieprz
Słonecznik zalewamy wrzątkiem i zostawiamy na pół godziny w spokoju. Po tym czasie odcedzamy, wrzucamy do blendera i zalewamy taką ilością ciepłej wody, żeby pokryć ziarna. Blendujemy na krem. Dodajemy olej, cytrynę i szczyptę soli. Blendujemy jeszcze raz, i dolewamy trochę ciepłej wody, i znowu blenujemy do czasu, aż konsystencja będzie nas zadowalać. Fajnie jest mieć do tego dobry blender, ja mam tylko 400W i w tych momentach go nie lubię. Oto powstała nam śmietana słonecznikowa, którą przecedzamy na drobnym sitku, resztki to okara, którą możemy wykorzystać do ciastek, kotletów, innych sosów, itp, itd. Ja chyba zrobię z niej ciastka.
Zioła siekamy drobno i dodajemy do odcedzonej śmietanki, doprawiamy solą i pieprzem do smaku.


piątek, 26 października 2012

Sałatka z ananasem, marchewką i sosem curry


Ta sałatka miała być tylko dodatkiem do obiadu, ale stwierdziłam, że zasługuje na osobny post ;) Towarzyszyła pierogom z czerwoną soczewicą, które pokażą się już jutro, a kolejna ich porcja zaraz wyjdzie z piekarnika :) Sos do niej zrobiłam z mąki i wody, ponieważ nie miałam żadnego mleka roślinnego pod ręką, ani śmietany itp, itd, polecam zrobić sos na mleku kokosowym :) Ale to dobra opcja jak się jest "on the budget" ( w sumie jak ja), albo nie ma czasu robić domowego mleka roślinnego.

Składniki na dwie niewielkie porcje :
  •  Nieduża marchewka
  • 4 plastry ananasa
  • 3 liście sałaty lodowej
  • 2 łyżeczki wiórków kokosowych
  • Łyżka oleju+łyżka mąki+woda, curry, ew. sól+cukier
Marchewkę obieramy i ścieramy na tarce o dużych oczkach, plastry ananasa kroimy w ósemki. Sałatę lodową siekamy drobno, wrzucamy wszystko do miski, dodajemy wiórki kokosowe. Na patelni rozgrzewamy olej, wsypujemy mąkę energicznie mieszając, żeby się nie przypaliła, i jak zrobi się już zasmażka, to dolewamy wodę, niewiele, cały czas energicznie mieszamy, żeby się nam nie zrobiły grudki, jak woda trochę zgęstnieje, to dodajemy curry, sól i cukier, cały czas nie przerywając mieszania. Polewamy sałatkę i wstawiamy miseczkę na 15 minut do lodówki.

czwartek, 25 października 2012

Rolada z pastą brokułową i oliwkami

 Dzisiaj pyszna, rozpływająca się w ustach rolada z pastą brokułową, oliwkami i orzechami. I na ciepło, i na zimno jest dobra, ale najlepiej zaraz po wyjęciu z piekarnika :)
Jak dla mnie niesamowita kombinacja smaków, aksamitna, delikatna pasto z wytrawnymi oliwkami i chrupiącymi orzechami. W moim odczuciu nie potrzebuje żadnego sosu.
 Muszę zaskoczyć kiedyś tym przepisem moją mięsożerną rodzinę xD

Pasta brokułowa ( wyjdzie jej dosyć sporo, po posmarowaniu rolady jeszcze trochę nam zostanie ) :
  • średni ugotowany brokuł
  • 3/4 szklanki mieszanki orzechów
  • 1 ząbek czosnku
  • 1 płaska łyżeczka soli
  •  pół szklanki oliwy plus łyżka
  • 1 łyżka soku z cytryny

Do rolady oprócz pasty potrzebujemy :
  • 1 płat ciasta francuskiego
  • 1 szklanka czarnych i 1 szklanka zielonych oliwek
  • 1/4 drobno posiekanych orzechów
  • 2 małe cebule drobno posiekane
  • sól pieprz zioła prowansalskie

Nagrzewamy piekarnik do 200 stopni. Gotujemy brokuła do miękkości i przekładamy do blendera. Wszystkie składniki pasty miksujemy na gładką masę, ale tak, żeby było czuć drobinki orzechów.
Cebulę szklimy na oliwie, oliwki grubo siekamy i mieszamy na patelni razem z cebulą i drobno posiekanymi orzechami, smażymy przez chwilę i doprawiamy solą, pieprzem i ziołami prowansalskimi, uważajcie żeby nie przesadzić z tymi ostatnimi, by nie zdominowały smaku nadzienia. Płat ciasta francuskiego grubo ( naprawdę grubo ) smarujemy pastą i po cieście rozprowadzamy równomiernie nadzienie, pomagając sobie łyżką i lekko je wklepując w brokułowy krem. Zwijamy ostrożnie roladę poprzek ( żeby była dłuższa niż grubsza ), możemy wierzch posmarować oliwą i wstawiamy do piekarnika na 25 minut. Po wyjęciu odczekujemy kilka minut, a potem kroimy ostrym nożem i cieszymy się niesamowitym smakiem. :)





 A tak właśnie zjadłam swoją porcję :) Z sałatą lodową, czerwoną papryką i migdałami, plus z sałatką z pomidorów, cebuli i bazylii.


środa, 24 października 2012

Pesto z liści rzodkiewki


Przepyszne pesto podpatrzone na innych blogach, miało zostać opublikowane z miesiąc temu, ale wśród odmętów folderów zagubiły się... Przez przypadek znalazłam je wczoraj, niestety nie ma zdjęcia samego pesto, a szkoda, bo ma piękny, cudowny wręcz kolor, jasno-radośnie zielony, ale na makaronie też wygląda ładnie :)
Dzisiaj zrobiłam pesto brokułowe, pojawi się ono jutro,a pojutrze niezwykle smaczny sposób na wykorzystanie go, i doszłam do wniosku, że pesto lepiej mi smakuje w wersji wegańskiej, bez sera ani zamiennika. W ogóle, wszystko lepiej smakuje, gdy nie je się nabiału, a co dopiero mięsa. Wystarczy chwila czasu spędzona w kuchni i odrobina chęci, a każdy posiłek może stać się małą ucztą, nawet zwykła kanapka. Samo przyrządzenie jej sprawia radość :)
Lubię to, lubię celebrować swoje jedzenie. Nawet gdy nie robię zdjęć na bloga, bo na przykład jestem w domu lub u znajomych, zawsze staram się, żeby moje jedzenie było wyjątkowe, odpowiednio dobieram składniki, wybieram najlepiej pasujący do tego talerz, ozdabiam potrawę ziołami, kiełkami i warzywami...   Skoro jedzenie jest jedną z najważniejszych czynności w naszym życiu, to czemu traktujemy je po macoszemu? Każdy posiłek ma znaczenie, i to właśnie weganizm pozwolił mi to dostrzec. Rozwinę to innym razem, bo jakoś teraz mi ciężko znaleźć słowa.
 Ale wróćmy do pesto ;)

Żeby zrobić duży słoik potrzebujemy ( taka porcja starczy spokojnie na paczkę spaghetti i jeszcze starczy np na kanapki ) :
  • Pęczek rzodkiewki
  • Garść orzechów włoskich
  • 2 ząbki czosnku
  • Sól
  • Oliwa, u mnie ok 1/2 szklanki, może trochę mniej
Dokładnie umyte liście rzodkiewki, 3 rzodkiewki, orzechy, czosnek, sól, i tyle oliwy ile wyda się nam w porządku, miksujemy blenderem. Dodajemy resztę posiekanych rzodkiewek, i cóż, gotowe! Ja je zjadłam ze spaghetti, zielonymi oliwkami, bazylią i posiekanymi orzechami.
Samo w sobie mi średnio smakuje, ale z makaronem to jest to!

wtorek, 23 października 2012

Jesienna zupa Justyny z brukselką


W niedzielę moja współlokatorka powitała mnie w domu taką oto warzywną zupą z brukselką, na którą do tej pory nie mogłam patrzeć. Z innymi warzywami jest po prostu pyszna! Będę musiała ją jeszcze kiedyś usmażyć posiekaną, albo upiec, ciekawe warzywo z tej brukselki, powszechnie nienawidzone, a kryjące jednak w sobie wiele dobrego ;D

Na 3-4 porcje potrzebujemy:
  • 250g brukselki
  • 1 pietruszka
  • 4 małe ziemniaki
  • pol dużego selera
  • 5 małych marchewek
  • pół pora
  • pol brokuła rozdrobnione na małe różyczki
  • 2 kostki warzywne wege
  • 1 cebula podsmażona
  • litr wody
  • 1 ząbek czosnku
  • 2 duże łyżki posiekanego tymianku
  • pieprz i sos sojowy


Ziemniaki kroimy w kostkę a brukselkę kroimy na połówki. Resztę warzyw oprócz cebuli ścieramy na tarce o dużych oczkach. Rozpuszczamy we wrzącej wodzie 2 kostki rosołowe, brukselki, pietruszkę, ziemniaki, marchewki i pora wrzucamy do garnka i gotujemy pod przykryciem 20-30 minut, zależy jakie kto lubi warzywa. 5-10 minut przed końcem gotowania dodajemy brokuła pokrojonego na drobne różyczki i ząbek czosnku. 5 minut przed końcem dodajemy grubo pokrojoną, wcześniej podsmażoną cebulę. Na koniec dodajemy tymianek.
Każda z nas oddzielnie doprawiała sobie zupę w miseczce, ja użyłam troszkę pieprzu i sosu sojowego, zupa jest bardzo aromatyczna i wiele jej nie potrzeba :)


poniedziałek, 22 października 2012

Chili con carne


Dzisiejszy obiad dla osób, które lubią się porządnie najeść! Chili con carne, pochodzące z kuchni tex-mex, w wersji wegańskiej równie dobre jak oryginał z wołowiny, z tą zaletą, że nic nie obciąża naszego sumienia i układu krwionośnego ;)


Na 4 porcje potrzebujemy :
  • Opakowanie granulatu sojowego
  • 2 kostki rosołowe
  • szklanka cebuli
  • pół szklanki ostrych papryczek kolorowych
  • pół szklanki słodkiej papryki
  • puszka fasoli
  • puszka pomidorów
  • 1 ząbek czosnku
  • płaska łyżeczka, albo trochę mniej, kminu rzymskiego
  • łyżeczka oregano
  • płaska łyżeczka chili
  • trochę soli i pieprzu

Rozpuszczamy 1 wege kostkę warzywną w 0,5 litra wody i jak już się rozpuści, wrzucamy opakowanie granulatu, u mnie w kilkanaście sekund zmięknął i już był gotowy do odcedzenia, więc uważajcie na ten moment kiedy będzie miękki ;)
Przygotowujemy kolejną porcję bulionu z drugiej kostki, będzie nam potrzebna na później.
Drobno posiekaną cebulę i ostre papryczki, oraz słodką,  i wyciśnięty ząbek czosnku smażymy na oliwie, aż cebula się zeszkli Wrzucamy odsączony granulat i podsmażamy aż trochę się ściemni. Zalewamy puszką pomidorów mieszając aż pomidory się rozpadną. Doprawiamy, jeszcze raz mieszamy, dodajemy odsączoną i przepłukaną fasolę, zalewamy połową przygotowanego bulionu, drugą połowę zostawiamy na kiedy indziej, np do sosu do innej potrawy. Mieszamy, doprawiamy przyprawami i dusimy pod przykryciem 25 minut, mieszając od czasu do czasu.

Tak wygląda efekt końcowy

A tak możemy go podać :) Z ryżem parboiled, sałatką z sałaty lodowej, pestek słonecznika, oliwek i kukurydzy, wraz ze śmietaną sojową ze szczypiorkiem i ciepłą tortillą :)


Albo w suto wypchanej tortilli z warzywami i smażoną cukinią w przyprawach


Smacznego i do jutra ;)

 

niedziela, 21 października 2012

Najprostsza pasta marchewkowa

 Jest to jeden z bardziej zaskakujących smaków, jakie ostatnio jadłam. Bardzo delikatna marchewka zyskuje wyrazistości dzięki tahini i czosnku. Klasyk w wege kuchni, ale ja przygotowałam ją pierwszy raz i tak trochę na "czuja". Jest cudowna, mogłabym ją jeść na okrągło :)
Można nałożyć na nią jakieś warzywa, sama bez dodatków jest również fantastyczna, i świetnie smakuje w toście z majonezem i innymi warzywami ;)
Wydaje mi się, że na ciepło pasowałaby też do makaronu.
Przepis wchodzi na stałe do mojego ulubionego repertuaru śniadań :)

Na duży słoik pasty potrzebujemy :
  • 4 duże marchewki
  • 2 łyżki tahini
  • płaska łyżeczka soli
  • troszkę pieprzu
  • 1 ząbek czosnku
  • 3-4 łyżki oliwy
  • dużo posiekanej natki pietruszki

Marchewki obieramy, kroimy na parę kawałków i gotujemy w niewielkiej ilości wody do miękkości, ale uważamy żeby nie rozgotować. Wszystkie składniki oprócz natki, razem z gorącą marchewką, blendujemy na gładką masę. Natkę siekamy drobno i mieszamy z pastą. Voilà! Czekamy do ostygnięcia i smarujemy nią co dusza zapragnie, dobra jest też lekko ciepła na toście ;)


Efekt końcowy posypany ziarnami czarnuszki

I jak sprawuje się na śniadanie :)

Uwielbiam weekendowe śniadania pełne warzyw :)

 
Sama w sobie również pyszna, tak naprawdę nie potrzebuje żadnych dodatków, wystarczą chrupiące tosty lub dobre pieczywo

Ale trochę ostrych papryczek i czarnych oliwek dodać nie zaszkodzi ;)

 W toście z majonezem i warzywami, smakowe niebo :D