Za mną drugi dzień na surowo, obyło się bez fajerwerków kulinarnych, bo ponad połowę dnia spędziłam w pociągu, a wstałam chyba o 10... Tego dnia zjadłam dużo więcej pojedynczych owoców niż tydzień temu, ale z drugiej strony zjadłam dużo mniej na śniadanie i obiad... Czyli bilans się wyrównał :) Ze względu na to że to był dzień podróży, nie jadłam regularnie, tylko wtedy kiedy miałam na to czasu albo byłam po prostu głodna. Właściwie taki sposób jedzenia mi odpowiada, nie wiem na ile to w porządku dla mojego ciała, ale z drugiej strony kto miałby wiedzieć lepiej niż mój żołądek? ;) Tak więc na śniadanie był duży szejk :
2 mandarynki, 1 jabłko, 1 kiwi, kilka liści sałaty, plus szklanka wody. Poza tym mandarynka zjedzona w trakcie obierania owoców do koktajlu :)
Niecałe dwie godziny później 4 orzechy włoskie, śliwka i mandarynka, reszty ze zdjęcia nie chciało mi się już jeść ;)
3 godziny później sałatka z brokuła, czerwonej i żółtej papryki oraz kiszonego ogórka z odrobiną oleju rzepakowego plus pieprz.
Do tego 2 jabłka, 3 śliwki, 4 mandarynki oraz trochę orzechów ziemnych i pestek słonecznika. Myślę, że od przyszłego tygodnia wprowadzę kolejny surowy dzień do swojej diety i w jakiś sposób je połączę, żeby wszystko było udokumentowane... nie mam pojęcia, jak to miejsce będzie wyglądać, jak już kompletnie przejdę na surowe. Trochę się tego obawiam, bo na razie kompletnie nie mam pojęcia o surowym przyrządzaniu potraw na poziomie wyższym niż to co wam pokazuję, a nie ma chyba większego sensu codzienne wklejanie warzyw i owoców... Cóż, pożyjemy zobaczymy, tymczasem do jutra :)
Gratuluję kolejnego poniedziałku.
OdpowiedzUsuńSurowe jedzenie ma wiele obliczy. Są takie, które nie zakładają zbyt dużo czasu na przygotowanie jedzenia :) Ale fakt... jaki sens później prowadzić bloga ;)
A dziękuję :)
UsuńWłaśnie się zastanawiam, to dopiero tak naprawdę początki mojego raw, więc jeszcze wiele może się w tej materii wydarzyć :))